Był piękny, wesoły poranek na wyspie Berk. Wyszłam z domu do mojego Śmiertnika Zębacza Tornado.
- Cześć Tornado! - przywitałam się. Nagle usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Z domu na przeciwko wyszedł młody wiking mojego wzrostu. Był to mój sąsiad Indiana. Jego smok Jones przybiegł mu na przywitanie. W sumie nie przybiegł, bo ma tylko dwie łapy.
- Cześć Bolti! - przywitał się Indiana.
- Cześć! - odpowiedziałam. - Lecimy gdzieś dzisiaj?
- Pewnie. - mówiąc to wziął siodło leżące na ziemi i założył je Jones'owi. - Tylko gdzie?
- Na poszukiwanie nowych miejsc, smoków. Może znajdziemy jajo jakiegoś gatunku, przecież Agera ostatnio znalazła jajo Zębiroga. Może nam się poszczęści i znajdziemy Wandersmoki! - powiedziałam i zapięłam Tornado siodło. Wsiedliśmy na smoki i polecieliśmy do szkoły. W szkole każdy z nas miał inne rzeczy do roboty. Indiana poszedł łowić ryby, a ja do Thunder Run Racing, żeby poćwiczyć z Tornadem. Pierwszy wyścig świetnie nam wyszedł. Tornado zajął drugie miejsce. Jednak kiedy zaczęliśmy drugi, Tornado zaczął opadać z sił.
- Torek, co się dzieje? Wszystko w porządku. - Widać było, że się stara lecieć jak najszybciej, ale w końcu wylądował. Odwołałam wyścig.
- Dobrze się czujesz? - popatrzyłam na smoka. - Może chcesz się przelecieć gdzieś indziej?
Tornado pokiwał głową. Wsiadłam na niego i polecieliśmy wysoko.
***
Tymczasem Indiana mocował się z rybami. Nie wychodziło mu. W końcu udało mu się złowić... węgorza. Myślał, że to jakaś inna odmiana ryby, więc dał go smokowi.
- A teraz lecimy! - krzyknął i wsiadł na Jones'a. Jednak on zamiast być posłusznym smokiem, tak jak zwykle zaczął się szarpać, aż w końcu polecieli w jakieś nieznane miejsce w wpadli do jakiegoś dziwnego lasu. Przy upadku Jones wypluł resztki węgorza.
***
Ja i Tornado lecieliśmy sobie nad szkołą coraz wyżej. Nagle Tornado zaczął zwalniać.
- Co się dzieje, Tornado?
Potem smok leciał bardzo powoli, aż w końcu zaczął spadać.
- Tornado! Nie, Tornado! Leć! Rozbijemy się! Torek! Tor!
Lecieliśmy nad dziwnym lasem. Zaczęliśmy obijać się o drzewa pod nami. O jedną gałąź zahaczył się mój mundurek Smoczej Akademii i się porwał. Nagle wpadliśmy do jakiejś dziwnej jaskini. Spadłam z Tornada, a on uderzył o ziemię. Wpadłam w jakieś stare skrzynie i straciłam przytomność.
***
Indiana obudził się i zobaczył Jones'a siedzącego obok. Gdy tylko smok go zobaczył, zaczął lizać.
- Dobra, dobra! Starczy Jones! - Indiana odsunął smoka od siebie. - Gdzie my jesteśmy?
Wokół były tylko drzewa. Indiana spostrzegł, że spadł mu hełm i zgubił naramienniki, a Jones miał rozdarte siodło.
- Musimy znaleźć jakąś drogę - powiedział wiking. - Albo chociaż rozpalić ognisko.
***
- Tor? Tornado? Torek, jesteś tutaj? - rozejrzałam się po jaskini. Nagle zobaczyłam Tornada leżącego na ziemi. - Tor!
Podbiegłam do smoka i próbowałam obudzić.
- Tornado! - smok się obudził. - Torek! Żyjesz! - przytuliłam się do niego. Nie miał siodła, ale i tak na niego wsiadłam. - Lecimy, musimy się stąd wydostać. - Smok zaczął machać skrzydłami. Nagle zrzucił mnie z grzbietu i popatrzył na swoje skrzydło. Też na nie spojrzałam. Było złamane.
- O nie. Nie możesz latać. Więc musimy iść.
Wyszliśmy z jaskini. Zobaczyliśmy dziwny las. Zaczęliśmy iść w jego głąb. Usłyszeliśmy szumienie wodospadu. Szliśmy w tamtym kierunku. Za nami rozległ się cichy świst i przewróciło się drzewo.
- Drzewokos! - krzyknęłam. Tornado wziął mnie w pysk i posadził na grzbiecie. Zaczęliśmy uciekać przez las. Biegliśmy w stronę wodospadu. Nagle Tornado stracił grunt pod nogami i spadliśmy do wody. Tornado wyciągnął mnie na brzeg. Widzieliśmy jeszcze jak przelatuje nad nami drzewokos, ale na szczęście nas nie zauważył.
- Uff, co nie Tornado? - odetchnęłam z ulgą. - Tornado?
Smok stał koło jakiejś skały i w coś się wpatrywał.
- Coś wypatrzyłeś? - podeszłam do niego i zobaczyłem Jones'a, który siedział obok swojego pana.
- Indiana!
Indiana się odwrócił.
- Bolti! Co ty tu robisz?
- Rozbiliśmy się. Tornado złamał skrzydło. - odpowiedziałam.
- Jones też. Chyba dałem mu węgorza... Na szczęście go wypluł. Ale dopiero po tym jak się rozbiliśmy.
- Musimy znaleźć jakąś drogę do szkoły. Nie możemy być daleko.
Zaczęliśmy iść na przód przez las. Wyszliśmy z lasu i wchodziliśmy po stromej ścieżce. Weszliśmy na sam szczyt, żeby zobaczyć gdzie jesteśmy.
- Ej, chyba znam to miejsce. To chyba... - powiedziałam.
- Wilderness! - wykrzyknęliśmy równocześnie ja i Indiana.
- Czyli gdzieś tutaj musi być taxi! - Zaczęliśmy się rozglądać. Nagle Jones ryknął i wskazał na drzewokosa siedzącego na skale. Podbiegliśmy do niego. - Cześć taxi! Czy odwieziesz nas na Berk? - smok ryknął i pokazał, żebyśmy wszyscy weszli mu na grzbiet. Wsiedliśmy i lecieliśmy na Berk. Taxi wysadził nas obok Twierdzy. - Dziękujemy!
Pyskacz nas zobaczył.
- Dzieci! Jak wy wyglądacie? Co się stało?
- To długa historia Pyskaczu. Czy mógłbyś opatrzyć skrzydła naszych smoków? Złamały je. - powiedział Indiana.
- Oczywiście, chodźcie do kuźni.
Pyskacz opatrzył skrzydła naszych smoków, a my poszliśmy do Johann'a kupić nowe mundurki, hełmy i siodła. Potem wróciliśmy do domu wyczerpani po wielkiej przygodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz